Zostałam mamą przed czasem, cz.2

Kochanie, jesteś już bezpieczny

Nigdy nie czułam się tak jak wtedy, kiedy zobaczyłam mojego synka po raz pierwszy. Gdzie ta fala bezwarunkowej miłości? Gdzie te niekończące się objęcia? Gdzie gratulacje? Gdzie łzy wzruszenia taty, babci, cioć, które właśnie zobaczyły puchatego bobasa. Gdzie duma z tego, że dałam radę i o to jest, wyczekany synek? Nic nie było tak jak powinno, nie tak wyobrażałam sobie ciążę i narodziny mojego wyczekanego dziecka.  Nagle zostałam wyrwana ze mrzonek o bajecznym porodzie, bajecznym macierzyństwie, wpadłam w rozpacz.

Siedziałam nieruchomo na wózku, patrzyłam na niego przez ścianę inkubatora i nie wiedziałam co robić, jak się zachować. Nie byłam gotowa na to by spotkać się z nim już teraz. Niby wiedziałam, że to jego nosiłam pod sercem przez ostatnie 7 miesięcy, że to o jego życie walczyłam. Poczułam ulgę, wiedziałam, że jest bezpieczny, widziałam jak oddycha (przy wsparciu respiratora). Wiedziałam, że jest po bezpiecznej stronie brzucha, jednocześnie zarzucałam sobie, że jest tu przeze mnie. Nie byłam w stanie zapewnić mu lepszych warunków, niż te które ma tutaj- w inkubatorze, z sondą, pod respiratorem.  Targnęły mną ogromne wyrzuty sumienia i automatycznie chciałam zrobić coś, żeby mu pomóc, żeby nie czuć się jak najgorsza matka na świecie.  Patrzyłam tak na niego dłuższą chwilę, dookoła dźwięczała aparatura, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Nie dotykałam go, bałam się, nie chciałam przysparzać mu więcej bólu.

Po pierwszych kilku minutach, podszedł do nas lekarz. Bezlitośnie listował wszystkie obciążenia i trudności, z którymi mierzył się mój syn. Lista rosła, a wraz z nią poczucie winy, niesprawiedliwości i cierpienia. To w ciągu najbliższego tygodnia miało się okazać czy będzie żył. Nikt nie był w stanie przez jeszcze wiele miesięcy powiedzieć czy będzie zdrowy i sprawny.

Leżał tam biedny, w foliowym worku i walczył o każdy oddech, a ja nie mogłam być z nim kilka godzin w ciągu dnia. To wtedy miałam go wspierać, dopingować do walki, być matką siłaczką. I byłam, a w środku przelewała się rozpacz.

ciąg dalszy nastąpi.

Mama Wojownika

Dodaj komentarz