Moja pierwsza wizyta na oddziale intensywnej terapii – wchodzę, stoję przy inkubatorze i widzę w nim moje dziecko. To co się dzieje w mojej głowie jest dobrze znane wszystkim mamom, które były w tej sytuacji, ale dziś nie o tym, dziś będzie o Niej – o mamie siedzącej przy sąsiednim inkubatorze.
Powiedziała jak ma na imię, nie zapamiętałam, zapamiętałam tylko że jest mamą Jasia, przez pierwsze dni nie miała imienia, była poprostu mamą Jasia. Z ogromnym spokojem w głosie, powiedziała mi że Jaś ma już 4 tygodnie, że był w podobnym stanie jak mój syn, miał podobną wagę przy urodzeniu, miał problemy z oddechem, korzystał z respiratora, ale minęły 4 tygodnie jest coraz lepiej i u nas też będzie lepiej potrzeba tylko czasu i wiary w to, że wszystko będzie dobrze. Jaś też miał gorsze dni, pojawiały się nowe wątpliwości i problemy, nie raz widziałam jej łzy, jej niepokój wypisany na twarzy, ukryty pod spokojnym tonem głosu, spotykałyśmy się przy inkubatorach, przy dyżurce lekarzy i wymieniałyśmy swoje odczucia i przeżycia. Stała się mi bardzo bliska, była osobą, która najlepiej znała naszą „sytuację zdrowotną”. Stan Jasia był stabilny, mógł wyjść do domu. Na sali pojawił się nowy inkubator, przy nim stała przerażona mama a ja z tym samym spokojem w głosie, który usłyszałam 4 tygodnie wcześniej od mamy Jasia, mówiłam nowej mamie, to samo co wcześniej usłyszałam ja.
Wróciliśmy do domu. Mijały tygodnie i miesiące, rozmawiałyśmy z poznanymi mami o naszych wizytach u lekarzy, naszych problemach i wątpliwościach, wiedziałam, że Jasio właśnie dostał kataru, a Franek nie cierpi jeść marchewki, ale uwielbia podjadać kotleta z talerza taty.
Za nami 2 lata, wzlotów i upadków, litry wylanych łez, dziesiątki godzin rozmów. Możemy na siebie liczyć.
Czy to przeznaczenie czy szukanie plusów i korzyści w trudniej sytuacji?
To jest życie! W każdym dniu naszego życia, nawet w tym najgorszym, możemy poznać prawdziwych przyjaciół ♥️
Mama Franka